Po polsku

Kościół ewangelicki w Żeliszowie

Ponad 900. Na tyle szacuje się liczbę kościołów ewangelickich, jakie znajdowały się na terenie Dolnego Śląska. Rok 1945 zamyka trwającą od XVI wieku historię kościoła ewangelickiego na Dolnym Śląsku. Wprawdzie do dziś istnieją tu ewangelickie parafie, lecz w porównaniu z czasami gdy Śląsk był niemiecki, są to liczby wręcz szczątkowe.

Postanowienia Aliantów sprawiają, że do tej pory niemieckie ziemie przechodzą w skład nowej Polski. Wraz z tym, do tej pory prawie zupełnie nieznane Polakom terytoria stają się częścią kraju, który zaistniał po raz pierwszy w takiej formie. Dotychczasowi gospodarze śląskich świątyń, uciekają stąd już na początku 1945 roku w panice przed Armią Czerwoną. Niektórzy z nich zdążą tu jeszcze powrócić w lecie tego samego roku, lecz nie mają w swojej świadomości faktu, iż decyzja o ich wysiedleniu dawno zapadła. Ta sama sytuacja czeka nowych mieszkańców Śląska, w 1945 od Breslau dzieli ich jeszcze około 600 km. Większość o tej niemieckiej prowincji prawdopodobnie nigdy nie słyszała i zapewne prawie nikt z nich nie jest ewangelikiem.

W 1951 roku z ponad dwumilionowej ewangelickiej wspólnoty wyznaniowej pozostaje 36 tys. osób. Jeśli chodzi o liczbę świątyń, to przez 6 lat od zakończenia wojny praktycznie nie uległa zmianie, z 900 kościołów przetrwały właściwie wszystkie. Pomijając brutalne walki o Festung Breslau, które trwały aż do kapitulacji Berlina, front przez Dolny Śląsk przetoczył się całkiem łagodnie.
Nowi gospodarze, otrzymują praktycznie niezniszczony region, który w porównaniu ze zrujnowaną Polską i stolicą w gruzach, posiada działający przemysł, a także bogate dziedzictwo, które to w tej sytuacji staje się jednak problematyczne.

Przydzielenie Polsce prowincji śląskiej i zachodniego Pomorza było wynikiem czysto politycznych gier Stalina. Teraz polscy komuniści musieli zmierzyć się z problemem wytłumaczenia tak wielkiego exodusu ludności. 
''Powrót do Macierzy'', ''Ziemie Odzyskane'' czy ''odwiecznie piastowskie''. Takie slogany zaczynają się pojawiać w państwowej propagandzie. Hasła do których, wszechobecna tu niemiecka historia zupełnie nie pasuje. Rozpoczyna się tzw. ''degermanizacja''. Niemieckie miejscowości uzyskują nowe ''piastowskie'' nazwy, masowo znikają niemieckie pomniki i napisy. Także kościoły protestanckie są teraz wrzodem dla wizerunku odwiecznie polskiego Śląska. Rozpoczyna się prowadzone z premedytacją usuwanie ewangelickiego dziedzictwa, kojarzonego bezpośrednio z Niemcami, co w powojennej traumie równało się też z nazizmem.

Los świątyń w Żeliszowie i Starych Jaroszowicach po drugiej wojnie światowej nie wydaje się w żadnym stopniu odbiegać od historii setek innych, na całych ziemiach odzyskanych. Po wysiedleniu autochtonów kościoły te stały się najzwyczajniej zbędne. Nowi mieszkańcy przybyli tu z terenów całej dawnej II Rzeczpospolitej nie potrzebowali ewangelickich domów modlitwy. Do celów liturgicznych przejmowano obiekty będące także przed wojną w rękach katolików. Sytuację pogarszała ciągła aura niepewności i tymczasowości. Nowoprzybyli wcale nie czuli się jak w propagandowej ''macierzy''. Dominowało przeświadczenie, iż Niemcy niebawem tu powrócą, dbanie więc o jakiekolwiek ich mienie było wręcz niewskazane.

To co czekało świątynie w Żeliszowie w kolejnych dekadach, było znamienne dla całych Ziem Odzyskanych. W 1947 roku Żeliszów opuszcza ostatnia grupa Niemców wraz z ewangelickim pastorem. Minęło wtedy równo 150 lat odkąd ten wyjątkowy obiekt zaczął pełnić funkcję sakralną.

Wszystko zaczęło się w 1796 roku. Już dwanaście miesięcy później w domu modlitwy odprawiono pierwsze nabożeństwo. Tym, co sprawiło że obiekt ten jest ewenementem na skalę europejską była postać Carla Langhansa. Każdy, kto nie wie, kim była ta osoba, z pewnością zna najważniejszy projekt, który wyszedł spod jego ręki – Bramę Brandenburską. Na Dolnym Śląsku zrealizowano kilka projektów Langhansa. Najbardziej unikatowym okazał się ten w Żeliszowie. Projekt budowli zakładał to, czego nie postawiono tu nigdy wcześniej ani później – świątynię w kształcie elipsy. 
Pomimo tak ogromnej wartości dla historii sztuki, po wojnie losem obiektu nie przejął się nikt przez kolejnzch 60 lat.

Tuż po zamknięciu świątyni rozpoczął się szaber, wyposażenie kościoła szybko uległo rozproszeniu lub zniszczeniu. Kryształowe żyrandole przeniesiono do katolickiej świątyni znajdującej się w tej samej miejscowości, tu były już niepotrzebne. Wielkie ławy, jakie wypełniały klasycystyczne wnętrze mogące pomieścić nawet kilkuset wiernych, posłużyły nowym ''gospodarzom'' za opał. Kościół plądrowano aż do ostatniej dekady, posłużył za skład opału, a także jako stajnie dla zwierząt. Po upadku komunizmu sytuacja wcale nie uległa polepszeniu, wartość zabytku zaczęli jednak ''doceniać'' złodzieje dzieł sztuki. Ze świątyni skradziono wówczas ocalałą kamieniarkę. Ten tragiczny los, znamienny dla całych ziem poniemieckich, pokazał, że za dramatyczną sytuację śląskiego dziedzictwa odpowiada nie tylko komunistyczny reżim, ale przede wszystkim mentalność i zupełny brak poczucia świadomości teraźniejszych gospodarzy.

Obiekt wciąż niszczał, dla lokalnych władz był tylko ciężarem, z którym nie wiedziano co zrobić. Gmina dla XVIII-wiecznej świątyni planowała jedyne rozwiązanie... rozbiórkę. Może to tylko świadczyć o wciąż pokutującym w tym społeczeństwie braku tożsamości z miejscem zamieszkania. Z punktu widzenia prawa, obiekt stał się zabytkiem dopiero w 2005 roku. Ochroniło go to przed zniszczeniem za przyzwoleniem miejscowych władz. Jednak czas i natura w ostatnich latach zaczęły dokonywać coraz większych zniszczeń, przez nieremontowany od prawie stu lat dach zaczęła wdzierać się woda. Na elipsoidalnym sklepieniu rozpościerającym się nad całym wnętrzem, do tej pory będącym w kolorach błękitu, zaczęły pojawiać się pierwsze ubytki. Wkrótce zawaliła się część dachu nad dawnym prospektem organowym.

Wszystko wskazywało na to, iż dzieło architekta, który stworzył także jeden z najbardziej rozpoznawalnych budynków Europy, ulegnie zniszczeniu w majestacie polskiego prawa i ochrony konserwatora zabytków. 
Żeliszów w kręgu zapaleńców staje się w tamtym okresie miejscem wręcz legendarnym. Ewangelicka świątynia, gdzieś na dolnośląskiej prowincji, zaczyna przyciągać eksploratorów, zdjęcia pojawiające się na forach, ściągają coraz więcej fotografów i filmowców. Obiekt dla samorządu staje się jeszcze bardziej uwierający, teraz ktoś w ruinach może zginąć. Następuje wtedy pierwsze od 1945 jakiekolwiek zabezpieczenie zabytku (zamurowano wszystkie wejścia).

Mimo to obiekt wciąż jest eksplorowany. W 2010 roku następuje przełom, gdy w sieci pojawia zaledwie 4-minutowy film "The Chapel''. Patryk Kizny uchwycił w nim dogorywanie architektonicznej perły. Zaledwie kilka minut pozwoliło wydobyć monumentalność i finezję dzieła doby klasycyzmu. Krótki film w ciągu kilku dni osiąga setki wyświetleń na całym świecie. Zapomniana do tej pory wieś w powiecie bolesławieckim, staje się rozpoznawalna. Jest to także kolejna kompromitacja dla władz, które parę lat wcześniej chciały kościół wyburzyć. O Żeliszowie pojawiają się pierwsze artykuły w mediach o profilu krajowym. Wydawać by się mogło, że nastąpił przełom, jednakże ani władze, ani ministerstwo odpowiedzialne za kulturę nie podejmują się ratowania zabytku.

Historia Żeliszowa może mieć jednak pozytywne zakończenie. W 2013 roku kościół przejmuje warszawska fundacja ''Twoje Dziedzictwo''. Udaje się jej pozyskać niezbędne środki pozwalające podjąć prace ratunkowe. W ubiegłym roku nad zawaloną częścią kościoła pojawia się nowy dach. Od tego czasu możemy mówić o nadziei na ocalenie.

Będąc tu w listopadzie 2015 roku, ujrzałem ogrom zniszczeń i ogrom pracy, jaką jeszcze trzeba będzie włożyć, aby móc mówić o kompleksowym uratowaniu świątyni. Patrząc z perspektywy Dolnego Śląska, Żeliszów miał dużo szczęścia. Niestety już kilka kilometrów dalej, w sąsiedniej wsi Stare Jaroszowice, możemy zderzyć się z rzeczywistością polskiej prowincji. Tak jak w Żeliszowie i w setkach innych miejsc znajduje się tu opuszczony kościół. Jeszcze niespełna parę lat temu nad nawą rozpościerał się dach. Dziś sam kościół i sąsiadujący z nim cmentarz to malownicze ruiny, których za kilka kolejnych lat też może już nie być.

 

1
2
3
4
5
6

contentmap_plugin

Práva na veškeré texty, fotografie a grafiku umístěnou na webové stránce Kvetevropy.cz jsou vyhrazena. Není povoleno jejich použití nebo kopírování bez souhlasu redakce.

Kontakt: redakce@kvetevropy.cz